Jak się dowiedziałam, że mam PCOS?
Zaczęło się już w wieku dojrzewania. Jako młoda nastolatka cierpiałam z powodu nadmiernego owłosienia. Szczególnie wstydliwe dla młodej dziewczyny były ciemne włoski nad górną wargą (wyraźny wąsik) oraz ciemne włosy na brodzie.
Nie miałam też miesiączki. Pierwsza pojawiła się dopiero w wieku 16 lat po zastosowaniu hormonów...
Od tego momentu przez wiele lat odwiedzałam różnych lekarzy, endokrynologów i ginekologów. Kończyło się zawsze na przepisaniu hormonów doustnych, które sztucznie wywoływały cykl miesiączkowy.
Nikt jednak nie znał przyczyny mojego rozchwiania hormonalnego.
Właściwą diagnozę postawiono dopiero gdy miałam około 23 lat, czyli 5 lat temu. Wyrok brzmiał: policystyczne jajniki (PCOS). Diagnoza została potwierdzona wynikami laboratoryjnymi (poziom LH, FSH, testosteronu, progesteronu) oraz obrazem USG jajników.
Miałam również typowe objawy PCOS: nadal brak samoistnie wywoływanej miesiączki, tendencje do przybierania masy ciała, hirsutyzm, wysoki poziom insuliny oraz trudności z zajściem w ciążę.
Zaczęło się intensywne szukanie wszelkich dostępnych informacji na temat policystycznych jajników. Wiele publikacji, stron i książek trafiało w moje ręce. Niezależnie jednak jak dużo czytałam nie potrafiłam znaleźć nurtującej mnie przyczyny choroby. Skoro nikt nie zna przyczyny trudno też znaleźć skuteczne leczenie.
Jednak wiem, że wszystko ma swoją przyczynę zatem trzeba tylko dalej szukać. Czasami nie mamy rozwiązanie podane prosto na talerzu tylko sami musimy się trochę wysilić. Tak też jest w przypadku PCOS. Skoro medycyna jeszcze nie wie jak postąpić z tą dolegliwością można:
a) założyć ręce i czekać aż w końcu któryś lekarz nam poda rozwiązanie,
b) szukać i działać na własną rękę.
Ja nie miałam wątpliwości, którą ścieżkę wybiorę. Szczególnie, że lata lecą a chciałabym prowadzić normalne, zdrowe życie i założyć rodzinę.
Po kilku latach dalszego łykania przepisanych przez lekarzy leków i hormonów (m.in. cyclo progynova, metformina, luteina) postanowiłam wszystko odstawić i działać na własną rękę. Dlaczego? Wyniki "leczenia" nie były dla mnie zadowalające, a lekarze nie mieli planu / wizji jak mnie wyleczyć (jest znaczna różnica między leczeniem i zatajaniem objawów a wyleczeniem). Zatem kończyło się na przepisaniu recepty na różne tableteczki, które wywołają miesiączkę i miały mi dać poczucie spokoju. Przecież mam miesiączkę, więc czego więcej chcę?
A ja pragnę by mój organizm sam wrócił do równowagi i sam produkował niezbędne hormony. Tymczasem każda próba odstawienia leków kończyła się tym, że krwawienia miesięczne zanikały.
Dodatkowym bodźcem motywującym mnie aby działania na własną rękę był przypadek mojej przyjaciółki. Nieraz będę się do niej i jej przypadku na tym blogu odnosić. Podobnie jak ja miała zdiagnozowany PCOS. Ponadto wykryto u niej kilka lat temu Hashimoto. W momencie kiedy zdecydowała się na powiększenie rodziny oddała się w pełni w ręce różnych specjalistów. Była u wielu ginekologów i endokrynologów. Przechodziła przez 2 lata wiele terapii hormonalnych mających stymulować jajniki. Miała robioną również laparoskopię na udrożnienie jajników i poddano ją inseminacji. Skutkiem był coraz cieńszy portfel, a dziecka jak nie było tak nie było. Lekarze nie mieli innych propozycji dla mojej przyjaciółki jak tylko powtórzenie wykonanych już, i jak dotąd nieskutecznych, zabiegów oraz in-vitro.
Czy naprawdę nie ma innego, naturalnego, a na dodatke skutecznego sposobu?! Otóż okazało się, że jest!
Zarówno dla mnie jak i dla mojej przyjaciółki zmiany, które wdrożyłyśmy okazały się skuteczne :)
Mogę się pochwalić, że od 3 lat nie brałam żadnych hormonów i miałam miesiączki (fakt, że jeszcze były dość nieregularne). Co więcej najpierw moja przyjaciółka, a krótko po niej ja - zaszłyśmy w wyczekiwaną ciążę. I to bez jakiejkolwiek ingerencji lekarski i bez leków (przyjaciółka jedynie kontynuuj kurację tyroksyną, którą stosuje od wielu lat).
Jak do tego doszłyśmy i co zmieniłyśmy w naszych życiach opiszę w kolejnych postach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz