niedziela, 17 kwietnia 2016

Ciąża - jak przetrwałam pierwszy trymestr

Pierwszy trymestr nie na darmo ma złą reputację. Większość dziewczyn wspomina te tygodnie jako najtrudniejsze z całej ciąży. Mdłości, senność, wyczerpanie, zgaga, wymioty... U mnie nie było inaczej. Ten okres po prostu trzeba przetrwać.
Mimo dokuczliwych dolegliwości uważam, że czas ten jest na swój sposób niesamowity. Tak - niesamowity! W kobiecie zachodzi tak wiele zmian, że niemal codziennie może zauważyć u siebie nowe objawy. Organizm cały czas dostosowywania się do nowej sytuacji.


Ja w swoim pierwszym trymestrze mogę wyróżnić 3 fazy:

Faza I: 4-6 tydzień
Na samym początku: satysfakcja z tego, że się wreszcie udało! Po trochę ponad roku starań zobaczyłam baaaardzo bladą kreskę na teście ciążowym. Oczywiście chciałam zaraz potwierdzenia. Zatem wieczorem kolejny test. Tu kreska nie była prawie wcale widoczna. Lekki niepokój. Jednak następnego dnia zobaczyłam już bardzo wyraźny wynik testu. Pobiegłam do męża i oznajmiłam mu: "tak, będziesz tatusiem!!"
Potem czas zaczął się niesamowicie dłużyć. Do wizyty u lekarza pozostało kilka dni. Miałam wrażenie, że to miesiące. Nie wytrzymałabym tak długiego czasu bez dodatkowego potwierdzenia. Zatem pobiegłam na badania betaHCG. Wynik był za parę godzin. Tak, naprawdę jestem w ciąży! Ulga. Ale tylko na chwilę. Tyle się słyszy o problemach, poronieniach, ciążach biochemicznach. Szczególnie jeśli czyta się różne fora internetowa ma się wrażenie, że jest więcej tych negatywnych niż pozytywnych zdarzeń. Można się mocno nakręcić tym negatywnym myśleniem.  I ja też się zaczęłam nakręcać. W świadomości miałam cały czas fakt, że moja matka zanim urodziła moją siostrę 2 razy poroniła. No i przecież mam PCOS. Jeśli dać wiarę informacjom na internecie w PCOS dużo trudniej utrzymać ciążę. Zatem zaczął się czas oczekiwania na zbawienny 13 tydzień ciąży. Wtedy to już łożysko przejmuję sporą część pracy jeżeli chodzi o produkcję hormonów i zagrożenie dla ciąży mocno spada. No więc odliczałam dłuuuuugie dni...
Fizycznie natomiast, czułam się przez pierwsze 2 tygodnie naprawdę świetnie. Jedyny objaw to ból piersi. Szczególnie nocą. Parzyły i bardzo mi ciążyły. Kilkakrotnie ten ból mnie w nocy wybudzał ze snu. Około 6tego tygodnia wybudzać mnie zaczęło również parcie na pęcherz. 3 do 5 razy w nocy wstawałam do ubikacji.
Oprócz powyższych, jednak żadnych innych dokuczliwych symptomów. Zero mdłości, normalny apetyt, duży zapas energii życiowej. Sądziłam, że tak już będzie do końca. (Ale byłam naiwna)

Konieczna była zmiana trybu życia. Wcześniej chodziłam regularnie na zajęcia z pole dance, na aerobik, basen i ćwiczyłam z mężem tabatę w domu. Wszystkie te aktywności z dnia na dzień zawiesiłam. Uznałam, że są one zbyt intensywne, a po wizytach na basenie łapię często infekcje intymne. Ostatecznie pojawiło się jeszcze więcej czasu w moim życiu. Czasu, w którym czekałam... Na 13 tydzień ciąży...
Odwyk od intensywnego ruchu trwał ok 2-3 tygodnie. Okropnie mi go brakowało. Zatem zaczęłam w domu ćwiczyć jogę. Szukałam też desperacko na youtube filmików z ćwiczeniami dozwolonymi w 1szym trymestrze. Gdy już było bardzo źle chodziłam biegać (był to raczej spacer przeplatany truchtem).


Faza II: 7-9 tydzień
I tu się moje samopoczucie diametralnie zmieniło. Pojawiły się ciągłe mdłości, notoryczne zmęczenie, apatia i sporadycznie też wymioty. Nie miałam apetytu. Chociaż po zjedzeniu czegoś mdłości nieco ustępowały. Miałam uraz do niemal wszystkiego co powinnam jeść. Na myśl o surówkach, pełnych ziarnach, orzechach żołądek mi się wywracał. Co ciekawe, pojawił się też wstręt do czekolady i wszelakich ziółek. A to właśnie gorzka czekolada i herbatki ziołowe gościły, przed ciążą, codziennie na moim stole. Byłam niemal od nich uzależniona.
Nie byłam też w stanie nic pić. Każdy napój mnie odpychał. Ani herbata, soki, kawa (też zbożowa), gazowane napoje nie wchodziły w grę. Miałam wstręt nawet do wody. Jedyne co byłam w stanie jakoś tolerować była ... woda gazowana. Nie piłam gazowanej wody odkąd skończyłam 12 lat! A tu proszę - woda gazowana. A co ostatecznie jadłam? Aż wstyd się przyznać, ale przez te 2-3 tygodnie dominowały produkty mączne, bułki, drożdżówki, naleśniki, pierogi z owocami, ziemniaki. Jabłka i pomarańcze nieco urozmaicały moją dietę. Było to jedyne co byłam w stanie przełknąć.
Czasami nachodziły mnie jednak różne smaki. A to na zupę pomidorową, a to na makaron z sosem serowym i brokułami. Jednak wystarczył jeden taki posiłek i już miałam wstręt do tych dań. Zatem codziennie musieliśmy przygotowywać nowe obiady. Był jeden wyjątek. Kapuśniak! Jego mogłam jeść przez kilka dni pod rząd. Jedząc go nie miałam też wyrzutów, że wrzucam w siebie śmieciowe jedzenie. Zatem kapuśniak gościł u nas 4-5 dni w tygodniu :)

Fizycznie czułam się słaba. Wręcz wyczerpana. W pracy nie mogłam wysiedzieć. Nie byłam w stanie się na niczym skupić. Męczyły mnie notoryczne nudności i byłam zła, że z nikim nie mogę się podzielić moją tajemnicą o ciąży. Po pracy czas spędzałam ... w łóżku. Spałam, leżałam, spałam, odpoczywałam, spałam. Nawet nie miałam sił ani ochoty czytać czy oglądać filmy. Czasem włączałam audiobooka aby się oszukać, że coś robię, że nie trwonię czasu. I w sumie każdy dzień wyglądał podobnie.
Raz, dla odmiany, chciałam się przełamać i wybrałam się z mężem na imprezę charytatywną ze znajomymi. Długo nie pobawiliśmy. Dym papierosowy, duchota, hałas - wszystko to powodowało, że czułam się źle. Przede wszystkim psychicznie. Już widziałam oczami wyobraźni jak moja dzidzia chłonie całą sobą opary tytoniowe... Wróciliśmy do domu po 30 minutach.


Faza III: 10-12 tydzień
Powolny powrót do normalności. Czułam się z każdym dniem lepiej. Nudności zdarzały się już sporadycznie i energii powoli przybywało.
Wstawałam jednak nadal 3-5 razy w nocy aby się wysikać. Ciekawe czy to przejdzie..?
Pojawił się natomiast kolejny objaw. Zgaga. Męcząca, drażniąca zgaga. Towarzyszyła mi każdego dnia. Była ze mną wszędzie. Niemal niezależnie od tego co jadłam i o różnych porach (nawet 3 godziny po posiłku). I tu w akcję wkroczyły kiszonki, ocet jabłkowy i umeboshi. Sposoby te opisałam dokładniej w osobnym poście (link tutaj). Zaczęłam zatem poprzedzać posiłki (szczególnie obiad i kolację, po których objawy były najsilniejsze) kapustą kiszoną lub ogórkiem kiszonym. Najchętniej korzystałam z tych domowej roboty. Przynajmniej miałam pewność, że nie podlegały one pasteryzacji, która unieczynnia większą część dobroczynnych bakterii. Jeżeli zgaga pojawiała się wieczorem piłam umeocet (1 łyżka rozcieńczona w 1/3 szklanki wody). Te sposoby zawsze zadziałały. Aż sama byłam zaskoczona jakie to proste i skuteczne. 

10-12 tydzień to etap, w którym zaczynałam powoli wracać do aktywnego życia. W 11 tygodniu wybraliśmy się na kilka dni w słowackie góry (Mała Fatra). Całe dnie na świeżym powietrzu i w ruchu dodawały mi sił. W górach i na trasach czułam się naprawdę dobrze. .

Tydzień 13
Wreszcie nadszedł! Tak bardzo wyczekiwany - tydzień 13! 
Radość i ulga. Wreszcie można trochę odetchnąć i zacząć cieszyć się w pełni ciążą :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz