Pierwszy trymestr nie
na darmo ma złą reputację. Większość dziewczyn wspomina te tygodnie jako
najtrudniejsze z całej ciąży. Mdłości, senność, wyczerpanie, zgaga, wymioty...
U mnie nie było inaczej. Ten okres po prostu trzeba przetrwać.
Mimo dokuczliwych
dolegliwości uważam, że czas ten jest na swój sposób
niesamowity. Tak - niesamowity! W kobiecie zachodzi tak wiele zmian, że niemal
codziennie może zauważyć u siebie nowe objawy. Organizm cały czas
dostosowywania się do nowej sytuacji.
Ja w swoim pierwszym
trymestrze mogę wyróżnić 3 fazy:
Faza I: 4-6 tydzień
Na samym początku: satysfakcja
z tego, że się wreszcie udało! Po trochę ponad roku starań zobaczyłam baaaardzo
bladą kreskę na teście ciążowym. Oczywiście chciałam zaraz potwierdzenia. Zatem
wieczorem kolejny test. Tu kreska nie była prawie wcale widoczna. Lekki
niepokój. Jednak następnego dnia zobaczyłam już bardzo wyraźny wynik testu.
Pobiegłam do męża i oznajmiłam mu: "tak, będziesz tatusiem!!"
Potem czas zaczął się
niesamowicie dłużyć. Do wizyty u lekarza pozostało kilka dni. Miałam wrażenie,
że to miesiące. Nie wytrzymałabym tak długiego czasu bez dodatkowego
potwierdzenia. Zatem pobiegłam na badania betaHCG. Wynik był za parę godzin. Tak,
naprawdę jestem w ciąży! Ulga. Ale tylko na chwilę. Tyle się słyszy o
problemach, poronieniach, ciążach biochemicznach. Szczególnie jeśli czyta się
różne fora internetowa ma się wrażenie, że jest więcej tych negatywnych niż
pozytywnych zdarzeń. Można się mocno nakręcić tym negatywnym myśleniem. I ja też się zaczęłam nakręcać. W świadomości
miałam cały czas fakt, że moja matka zanim urodziła moją siostrę 2 razy
poroniła. No i przecież mam PCOS. Jeśli dać wiarę informacjom na internecie w
PCOS dużo trudniej utrzymać ciążę. Zatem zaczął się czas oczekiwania na
zbawienny 13 tydzień ciąży. Wtedy to już łożysko przejmuję sporą część pracy
jeżeli chodzi o produkcję hormonów i zagrożenie dla ciąży mocno spada. No więc
odliczałam dłuuuuugie dni...
Fizycznie natomiast,
czułam się przez pierwsze 2 tygodnie naprawdę świetnie. Jedyny objaw to ból
piersi. Szczególnie nocą. Parzyły i bardzo mi ciążyły. Kilkakrotnie ten ból
mnie w nocy wybudzał ze snu. Około 6tego tygodnia wybudzać mnie zaczęło również
parcie na pęcherz. 3 do 5 razy w nocy wstawałam do ubikacji.
Oprócz powyższych, jednak
żadnych innych dokuczliwych symptomów. Zero mdłości, normalny apetyt, duży
zapas energii życiowej. Sądziłam, że tak już będzie do końca. (Ale byłam naiwna)
Konieczna była zmiana
trybu życia. Wcześniej chodziłam regularnie na zajęcia z pole dance, na
aerobik, basen i ćwiczyłam z mężem tabatę w domu. Wszystkie te aktywności
z dnia na dzień zawiesiłam. Uznałam, że są one zbyt intensywne, a po wizytach
na basenie łapię często infekcje intymne. Ostatecznie pojawiło się jeszcze
więcej czasu w moim życiu. Czasu, w którym czekałam... Na 13 tydzień ciąży...
Odwyk od intensywnego
ruchu trwał ok 2-3 tygodnie. Okropnie mi go brakowało. Zatem zaczęłam w domu
ćwiczyć jogę. Szukałam też desperacko na youtube filmików z ćwiczeniami
dozwolonymi w 1szym trymestrze. Gdy już było bardzo źle chodziłam biegać (był
to raczej spacer przeplatany truchtem).
Faza II: 7-9 tydzień
I tu się moje
samopoczucie diametralnie zmieniło. Pojawiły się ciągłe mdłości, notoryczne
zmęczenie, apatia i sporadycznie też wymioty. Nie miałam apetytu. Chociaż po
zjedzeniu czegoś mdłości nieco ustępowały. Miałam uraz do niemal wszystkiego co
powinnam jeść. Na myśl o surówkach, pełnych ziarnach, orzechach żołądek mi się
wywracał. Co ciekawe, pojawił się też wstręt do czekolady i wszelakich ziółek.
A to właśnie gorzka czekolada i herbatki ziołowe gościły, przed ciążą, codziennie
na moim stole. Byłam niemal od nich uzależniona.
Nie byłam też w
stanie nic pić. Każdy napój mnie odpychał. Ani herbata, soki, kawa (też
zbożowa), gazowane napoje nie wchodziły w grę. Miałam wstręt nawet do wody.
Jedyne co byłam w stanie jakoś tolerować była ... woda gazowana. Nie piłam
gazowanej wody odkąd skończyłam 12 lat! A tu proszę - woda gazowana. A co ostatecznie
jadłam? Aż wstyd się przyznać, ale przez te 2-3 tygodnie dominowały produkty
mączne, bułki, drożdżówki, naleśniki, pierogi z owocami, ziemniaki. Jabłka
i pomarańcze nieco urozmaicały moją dietę. Było to jedyne co byłam w stanie
przełknąć.
Czasami nachodziły
mnie jednak różne smaki. A to na zupę pomidorową, a to na makaron z sosem
serowym i brokułami. Jednak wystarczył jeden taki posiłek i już miałam wstręt
do tych dań. Zatem codziennie musieliśmy przygotowywać nowe obiady. Był jeden
wyjątek. Kapuśniak! Jego mogłam jeść przez kilka dni pod rząd. Jedząc go nie
miałam też wyrzutów, że wrzucam w siebie śmieciowe jedzenie. Zatem kapuśniak
gościł u nas 4-5 dni w tygodniu :)
Fizycznie czułam się
słaba. Wręcz wyczerpana. W pracy nie mogłam wysiedzieć. Nie byłam w stanie się na
niczym skupić. Męczyły mnie notoryczne nudności i byłam zła, że z nikim nie
mogę się podzielić moją tajemnicą o ciąży. Po pracy czas spędzałam ... w łóżku.
Spałam, leżałam, spałam, odpoczywałam, spałam. Nawet nie miałam sił ani ochoty
czytać czy oglądać filmy. Czasem włączałam audiobooka aby się oszukać, że coś
robię, że nie trwonię czasu. I w sumie każdy dzień wyglądał podobnie.
Raz, dla odmiany,
chciałam się przełamać i wybrałam się z mężem na imprezę charytatywną ze
znajomymi. Długo nie pobawiliśmy. Dym papierosowy, duchota, hałas - wszystko to
powodowało, że czułam się źle. Przede wszystkim psychicznie. Już widziałam
oczami wyobraźni jak moja dzidzia chłonie całą sobą opary tytoniowe...
Wróciliśmy do domu po 30 minutach.
Faza III: 10-12
tydzień
Powolny powrót do
normalności. Czułam się z każdym dniem lepiej. Nudności zdarzały się już
sporadycznie i energii powoli przybywało.
Wstawałam jednak nadal 3-5 razy w nocy aby się wysikać. Ciekawe czy to przejdzie..?
Wstawałam jednak nadal 3-5 razy w nocy aby się wysikać. Ciekawe czy to przejdzie..?
Pojawił się natomiast
kolejny objaw. Zgaga. Męcząca, drażniąca zgaga. Towarzyszyła mi każdego dnia.
Była ze mną wszędzie. Niemal niezależnie od tego co jadłam i o różnych porach
(nawet 3 godziny po posiłku). I tu w akcję wkroczyły kiszonki, ocet jabłkowy i
umeboshi. Sposoby te opisałam dokładniej w osobnym poście (link tutaj). Zaczęłam zatem poprzedzać posiłki (szczególnie obiad
i kolację, po których objawy były najsilniejsze) kapustą kiszoną lub ogórkiem
kiszonym. Najchętniej korzystałam z tych domowej roboty. Przynajmniej miałam
pewność, że nie podlegały one pasteryzacji, która unieczynnia większą część
dobroczynnych bakterii. Jeżeli zgaga pojawiała się wieczorem piłam umeocet (1
łyżka rozcieńczona w 1/3 szklanki wody). Te sposoby zawsze zadziałały. Aż sama
byłam zaskoczona jakie to proste i skuteczne.
10-12 tydzień to
etap, w którym zaczynałam powoli wracać do aktywnego życia. W 11 tygodniu
wybraliśmy się na kilka dni w słowackie góry (Mała Fatra). Całe dnie na świeżym
powietrzu i w ruchu dodawały mi sił. W górach i na trasach czułam się naprawdę
dobrze. .
Tydzień 13
Wreszcie nadszedł!
Tak bardzo wyczekiwany - tydzień 13!
Radość i ulga.
Wreszcie można trochę odetchnąć i zacząć cieszyć się w pełni ciążą :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz